wtorek, 29 listopada 2011
Błędne koło...
Już wiem, że na siłowni nie schudnę. Co prawda od początku się nie łudziłam, chodząc z zamiarem poprawy kondycji ogólnej i mięśni, które rzekomo utrzymają fałdki w estetycznym ładzie. I owszem, czuję się lepiej, pozytywnie zmęczona, zakwasy już się nie pojawiają, a ja mogę robić ćwiczenia dłużej. Co z tego jeżeli taka godzina na siłowni, wzmaga mój apetyt do granic możliwości. Oczywiście nie objadam się suto przed wyjściem, żeby mi było lżej. Za to po wyjściu na świeże mroźne powietrze, po krótkim spacerze przez Stary Rynek z każdego kąta pachnący potrawami docieram do domu przesiąknięta żądzą jedzenia. Jeszcze po drodze przypominam sobie, że mam pomarańcze, jabłka na przegryzkę. Jak to się kończy? dziś dopadłam świeżego białego chleba z makiem, obsmarowałam zimnym masłem i oblałam ciekłym tegorocznym miodem - no bosko! Wyrzuty sumienia - średnio...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
skąd ja to znam ;-) na mnie tez tak wysiłek fizyczny działa, ale staram się po powrocie z basenu wypijać herbatę i zjadać max jedną kanapkę ;-)
OdpowiedzUsuńJa też wychodzę z takim postanowieniem, które jednak ewoluuje w drodze powrotnej i pojawia się Pani Hyde..
OdpowiedzUsuń