środa, 4 stycznia 2012
Nowy Rok
I zaczynamy rok od początku. Nie wiem dlaczego mam wrażenie, że będzie leciał jak z bicza.. Praca skraca mi miesiące i tygodnie, zaczynają mi doskwierać dni wolne w kalendarzu, ferie, urlopy itp. Postanowiłam jednak działać w miarę spokojnie i z relaksem. Zaczęłam od wysprzątania mieszkania i utrzymania go w tym względnym stanie (określenie "wysprzątane" zmieniło swój wymiar wraz z pojawieniem się dzieciątka), przyjemnej organizacji resztek swojego wolnego czasu (wieczory) i najbardziej popularnego postanowienia noworocznego czyli - schudnąć. O ile pierwsze punkty były nawet miłe, to ostatni przechodzę dość boleśnie, choć to dopiero drugi dzień. Żadne tam katowanie, ale ŻP i brak kolacji - to najgorsze :-( ale postanowiłam tym razem twardo. Zrobiłam przegląd szafy i przeraziła mnie ilość za ciasnych ubrań, które wylądowały w reklamówce z napisem "na później", zakładając, że to "później" nastąpi. Resztki nieciekawych obwisłych szmatek jakie mi zostały, zmotywowały mnie skutecznie do działania. Boję się tylko impulsu nerwowego, który skusi mnie do sięgnięcia po pajdę chleba. Działa to jak sięgnięcie po papierosa, ale u mnie jest silniejsze. O dziwo, fajki rzuciłam dość bezboleśnie, a chęć sięgnięcia tłamsiłam w sobie przekorą "a właśnie, że nie zapalę". Z perspektywą pysznego jedzenia jest gorzej... Zawsze pojawi się głos znikąd mówiący "no przecież coś Ci się w końcu należy!"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz