piątek, 13 stycznia 2012

Koniec tygodnia...

Dni lecą za szybko. Dopada mnie straszna skleroza. W swoim mieszkaniu czuję się jak w szaradzie rysunkowej polegającej na znalezieniu dwóch podobnych przedmiotów wśród tysiąca innych. Patrzę i nie potrafię znaleźć rzeczy, którą miałam w ręku przed chwilą. Ręce opadają i tak kręcę się w kółko. Na dworze pogoda każda, tylko nie zimowa - dziś huragan, słońce, śnieg, deszcz i ciepło. Choć siedzę w domu, czuję ulgę w piątek. Marta dziś zjadła swój pierwszy prawdziwy budyń, dostała pierwsze prawdziwe botki do domu. Tak naprawdę to na jutrzejszą imprezę urodzinową, aby nie zasuwała po restauracji na bosaka. Przez chwilę kroczyła jak bocian, ale gdy botki zaczęły stukać o panele radości nie było końca. Mam wrażenie, że zaczęła szybciej chodzić :-) Ja nadal zadręczam się ograniczeniem jedzenia, waga stoi uparcie. Bardziej od samego jedzenia brakuje mi wolności gotowania... Ogólnie  nie jest źle, ale przydałby się śnieg, mróz i słońce. Złapałam się dziś na tym, że przeglądam ciuszki córci z frustracją w co ją jutro ubrać na wyjście, ciekawe co będzie jak sięgnę do swojej szafy :-/ chyba powinnam wcześnie wstać, bo na 13.00 nie zdążę. Ale mam już kolczyki, nowe oczywiście, z brązowej lawy wulkanicznej, więc muszę dobrać strój wytworny ;-)

2 komentarze:

  1. Fajne te kolczyki! Tobie nigdy nie brak pomysłów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię "pumeksowe" kolczyki. Poluję na duże kule korala filipińskiego,ale ciężko zdobyć...

    OdpowiedzUsuń